Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

groblach i moczarach wlokąc się, wóz złamano, koło pękło i z jednym z czeladzi musiała Halka pieszo iść, szukając schronienia.
Wedle powieści ludzi, zamek miał być niedaleko...
Uradowała się wielce, gdy na pagórku ujrzała zabudowania, a w nich światło. — Nie wątpiła wcale, iż gródek to być musiał, do którego dążyła i, dobiwszy się po grobelce do wrót, słudze stukać kazała...
Wrzawę jakąś słychać było na zamku, dla któréj pewnie, bicie do bramy, nie rychło usłyszano, aż wrótny się zjawił klnąc, z drzazgą w ręku, a za nim kilku strasznych parobków, którzy na widok kobiety samej ze służką — śmiać się okrutnie i do środka wojewodzinę ciągnąć zaczęli.
Przelękła się w pierwszéj chwili, widząc, iż chyba omylić musiała, lecz mężna i przytomna wnet odzyskała odwagę — odparłszy więc groźno tych, co ją za ręce chwytali, poczęła naprzód pytać o Surdęgę...
— Toć to! trafiliście, jak raz... Surdęga jest zaśmiał się jeden z chłopów...
Wojewodzina stała jeszcze w progu, gdy rozpychając gromadę tę, zjawił się mężczyzna, twarzy dzikiéj, porąbanéj, na którego widok wszyscy rozstąpili się i umilkli. Poznała w nim pana...
Śmiało więc ozwała się do niego, z zapytaniem, czy to w istocie Surdęga była...