Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Herman — lecz zawsze bezpieczniej jest wiedzieć, że nam nie przyjdzie dać — dzień dobry?
Słowa te wystosowane do wojewody, usłyszał dobrze Wincz i zatrzymał się nieco. W oczach mu zaświecił ognik jakiś, błysk — niby także szyderski.
— Juścić tak potężne wojsko jak to, które marszałek wiedzie, rzekł, nie ma się co lękać tego krakowskiego panka — to pewne, jednakże ten człeczek czasem bywał szczęśliwy, a zawsze jest zręczny... Nie można go lekceważyć.
— Szczególniej wy, co go lepiej znacie — nie możecie, jak my, nie wiele się oń troszczyć — odparł Elbląski. — Myśmy o nim pochlebnego przekonania nie nabrali, uchodzić umie — to prawda...
— A w wojnie i to sztuka, odezwał się wojewoda.
— Nie wiele czci przynosząca — dodał komtur gdański.
Wojewoda spojrzał dokoła i zagryzł usta.
Dotąd milczący stary zakonu rycerz Maks von Hohlburg, który osobistém męztwem się wsławił — mruknął jakby mimowolnie.
— Nie chciałbym ja teraz się z nim potykać. Żołnierz dzielny i wódz przebiegły, a nasze rycerstwo znużone włóczęgą, dobywaniem miastek, prawdę rzec i łupieżą — ociężałe jest...