Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szukali go, znaleść nie mogąc, a czując że szedł za niemi. Gdy o nim oznajmiono, zwracali się na wskazane okolice i zastawali tylko ślady obozu z pogasłemi ogniskami.
Dzień ten cały zszedł na wysyłaniu oddziałów w różne strony na zwiady, na wycieczkach po wsiach, które jeszcze ocalały.
Szalał najemnik krzyżacki w tak nielitościwy i barbarzyński sposób, iż historya zapisała tę wyprawę ich na nieszczęśliwą ziemię naszą krwawemi głoskami.
Komtur Elbląski, gdy przy zdobyciu Sieradzia, wchodził do miasta wedle obyczaju nie przepuszczając nikomu, przeor zakonu dominikanów, który wprzódy w Elblągu był i znał dobrze niecnego Hermana, padł na kolana przed nim, błagając go, aby niewinnych ludzi mordować nie kazał, klasztór i kościół ich od grabieży ocalił, dokąd ludzi się wielu pod opiekę krzyża tuliło.
— Oszczędź domy Boże! wołał ze łzami.
Komtur z konia spojrzał szyderczo na biednego mnicha i urągając mu się, krzyknął zepsutym językiem prusaków:
— Ne prest! (nierozumiem).
Wpadli potem na kościół i klasztór, który poczynając od ołtarzy złupili ze szczętem. Dominikanów w kościele odarto ze sukien do naga, ko-