Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Króla Jana! daj to Boże rzekł z powątpiewaniem Toruński komtur.
— Przyjdzie zapewne — odezwał się inny ze starszyzny, ale dla niego wcześnie worki nabite przygotować trzeba. Prawda że jako prawowity król polski Pomorze nam odda na wieki, ale zapłacić sobie każe. Pieniędzy potrzeba będzie dlań dużo.
Marszałek Teodoryk z dwuznacznym uśmiechem, rzekł ręką na kraj wskazując.
— Dostarczy nam ich ta wyprawa.. W Kaliszu ja się wielkiego łupu nie spodziewam, ale ztamtąd pociągniemy na Gniezno.
— Kościelny skarbiec stary, zamożny dla króla Jana srebra dostarczy.
— No — i inne miasteczka, w których handel większy, nie są do pogardzenia.
Kalisz osadzić musiemy.
Zaczęto mówić o położeniu zamku, o wodach które przystępu broniły, o obwarowaniu miasta.
Marszałek zapewniał że pod Kalisz król Jan powinien był nadciągnąć.
Gdy pod krwawym namiotem toczyły się tak rozmowy, na skraju obozujące polskie pułki Nałęczów, odosobnione, w położeniu najgorszem, szemrały, z niemcami zwady były nieustanne. Niepuszczali oni do wodopoju, zajmowali najlepsze łąki, przywłaszczali sobie najwygodniejsze stanowiska. Między ciurami i żołnierzem, jak