Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścić bełt smołą oblany i zażegnięty... Nic nowego...
— Co ty mi mówisz — ofuknął go Zemięga — ja ci powiadam com z pewnych ust słyszał, że na Malborgu i w Toruniu mają takie żelazne rury, z których na raz ogień bucha...
Wszyscy zamilkli.
— Nie wierzę aż zobaczę — zawołał Sukosz — nie wierzę. Cóż to tym złoczyńcom miałby pan Bóg dawać taką siłę!
— Jaki Pan Bóg! — sprzeciwił się Wężyk — chyba Lucyper. Albo to nie wiecie że Krzyżacy tylko udają iż Chrystusa czczą, a mają swojego boga mosiężnego głowę, któréj się kłaniają i kozła, przed którym się modlą, — ale nie do głowy, tylko do ogona.
Niektórzy się śmiać zaczęli.
Zemięga dodał, iż byli ludzie co rzucanie ognia piekielnego widzieli i huk słyszeli i opowiadali, że kule kamienne, których dwu ludzi podźwignąć nie mogło, czart ten wyrzucał.
— Cóż by to była za wojna! — zawołał Sukosz... co by już człowiek i rycerz był wart w niej, gdyby go tak zdala bezbronnego można zgnieść?
— A no — kiedy tak jest! — westchnął Zemięga.
— Plotą, aby nas straszyli — zamknął Wilczek — nie ma o czém gadać...