Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wszyscy w to podobno wierzyli, bo się nikt z potwierdzeniem nie odezwał.
— Co to za babę na wozie wiozą za wojskiem? — zapytał Sukosz... — Cztery konie w wozie, ludzie dostatnio odziani, — co to za kobieta? Podglądałem jadąc, myślałem że choć młoda, — jaka Abizail królewska, ale gdzie tam! stare babsko... I nie wiadomo kto to jest.
— A nie wiadomo — rzekł Wilczek. — I mnie ciekawość brała dowiedzieć się, — ludzi badałem... Woźnica mi rzekł — Baba... i tyle, jeden ze sług odparł — Pani. — Jak się zowie? Na to on. — Albo ja wiem... — A z kądżeście? Ze wsi! — A z jakiéj? — Nazwiska zapomniałem...
Po cóż się tają?
— Chyba król czarownicę wiezie, — zawołał przybyły Wężyk, — aby uroki Krzyżackie odganiała.
— Kto ona jest nie wiem i ja — począł Darosz z Suchéj Wiérzby — alem za wozem jéj jechał długo i to wiem, że całą drogę płacze... Nikt jéj nie zna, do nikogo nie mówi słowa...
Ruszyli drudzy ramionami.
Od plebanji w któréj król gościł nadjechał Zemięga ziemianin, który przy wojewodzie jakiś urząd sprawiał. Zwrócili się ku niemu wszyscy, bo wesół był i gadatliwy.
— Co słychać tam między głowami? — pytał