Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i natychmiast na szyję zarzucił sznur, tak, aby relikwiarz skrył się pod zbroję.
— Nie zgubcież go! — szepnęła Jadwiga, — pobożni księża nasi zaręczyli mi, że od wszelkiego zbawią cię niebezpieczeństwa, i zwycięztwo zapewnią...
— Zwycięztwo! — westchnął Łoktek — królowo moja — nie śmiem ja marzyć o nim. Jeżeli Jan nadciągnie z Czechami, a ten nicpoń mi wielkopolan oderwie, nie będę miał z czém stanąć przeciw takiej sile... Po staremu z boku ich będę zarywał i niepokoił, do boju wstepnego nie stanę, rycerstwa mam mało...
— Bóg łaskaw — szepnęła królowa.
Aldonie oczy się zapaliły.
— Wy musicie zwyciężyć! — zawołała — naprzód, że sprawa wasza dobra... a Bogowie, (tu zarumieniła się mocno i poprawiła natychmiast) Bóg i święci patronowie pomogą. A wy, królu, ojcze, wyście mieli szczęście zawsze i wszyscy mówią że bijecie się jeszcze jak młody i za dziesięciu starczycie.
Królowa przerwała.
— Właśnie on bić się nie powinien, tylko patrzeć, dowodzić, rozkazywać, a to jego grzech, że żołnierzem być chce, gdy mu wodzem być potrzeba.
Łoktek nieco się uśmiechnął.
— Tak, tak, babo moja — rzekł żartobliwie, —