Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jedźcie — rzekł, pewnie że się mnie i temu nieszczęśliwemu przydać możecie, lecz spocznijcie wprzódy — ja już w pole muszę.
— Ja nie potrzebuję spoczynku, i nie znajdę go nigdzie, dopóki strach ten sromoty gonić za mną będzie..
— Aż do tej chwili — odezwał się Łoktek smutnie — wierzyć nie chciałem. Codzień przychodziły wieści, odpędzałem je. Wy dopiero tego nieszczęścia przynosicie mi pewność!
To mówiąc skinął ręką i oddalił się.
Czekano na niego.
W podworcu konie rżały. Ciężko zbrojni z pomocą czeladzi wspinali się na konie. Szczękały oręże, rozlegały się wołania, zbierali się znajomi i do jednych należący pułków, by jechać razem. Dwór królewski doładowywał wozy szybko.
Dalej ku wrotom do czeladzi i rycerstwa wychodzącego, widać było przybyłe na pożegnanie niewiasty z miasta, z węzełkami, dzbanuszkami, z podarkami na drogę, ocierające łzy.
Szlochanie ich ciche, mięszało się razem ze śmiechami młodszych, ze skomleniem psów i dawanemi hasłami.
Niektórzy zawczasu wyjeżdżali w miasto, jeszcze po drodze zapewne chcąc wstąpić do browaru i napić się piwa..
W komnacie królowej zarumieniona podróżą,