Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zakrzyczano go, że wszyscy z nim Surdęgi bronić będą... Poszli tedy zaraz do koła opatrywać zameczek, ku czemu Pokrzywka się zdał i wielkie miał serce.
— Na wojnę nie zdążam, bo jedna ręka martwa mi wisi, to choć tu posłużę.
Tak dzień zszedł, a Florjan na ojca zdając gości, więcéj żony i dzieci pilnował, po których miał tęsknić długo...
Domna już odzyskała całe swe męztwo, uśmiech i wielkie serce.
— Jedź spokojny — mówiła — my żołnierskie żony nawykłe być do tego powinnyśmy, że się z królem, ba i z wrogiem mężami dzielić musiémy. Toć dola nasza... a jam wiedziała kto mnie brał i komum przysięgała...
Jedź spokojny — powtarzała — Pan Bóg nas uratował cudem, nie odmówi i dalej opieki swej. Ludzi mamy mężnych, a ja i ojciec nie zaśpiemy. Co dopiero gdy przyjaciół w pomoc dostaniesz, a za opiekuna brata!
— Tak ty mi serca dodajesz, — rzekł Flojan[1] — bo co powinność rycerska to powinność — ano — mnie tak was tu zostawić z tym złoczyńcą pod bokiem?
Domna uderzyła go po ramieniu.

— Wszystko złe przeszło — rzekła — ja to czuję w duszy méj. Dawniéj obawiałam się tego człowieka, jawił mi się we snach często, żem

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Florjan.