Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby rychło drugi raz na Surdęgę się ważył — kiedy się wam go odprawić dobrze udało...
Nadszedł stary Dalibor.
— Gdyby nie opatrzność, — rzekł ręce podnosząc do góry, nie obroniłbym się — choć czeladź dobrze się zwijała. Gromady nie nadciągnęły, a baba Żurycha namówiona podobno im furtę tylną obiecała otworzyć. Oskarżono ją o to a najmocniej świadczy winę, iż uciekła.
Przybyli stali zdumieni...
— Wojna! — zawołał Pokrzywka...
— Nie bał bym się jéj — wtrącił Szary — a zmógł bym biesa złego, gdybym doma mógł siedzieć — ale mnie na inną wojnę wołają — i muszę...
Wyprosiłem się na dzień, dwa wojewodzie, jakby mnie co tknęło...
Z przybyciem sąsiadów otucha wstąpiła w serca, Dalibór się czuł bezpiecznym. Florjan brata żony umawiał i gości swych, aby najdroższego skarbu jego strzegli.
Leliwa siostrę do siebie dla ubezpieczenia zabrać chciał, ale sama Domna oparła się temu starego ojca nie chcąc rzucić, który swego gniazda opuścić i zdać na cudze ręce nie mógł.
— Tu głowę położę — mruczał, — ale przed tym zbójem uchodzić — nie doczekanie jego. Srom dla moich siwych włosów, a od sromu lepsza — śmierć.