Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszedł ranek po tej nocy strasznej mglisty i pochmurny, a tu na chwilę spocząć nie mógł nikt. Oprawiać wrota i opatrzyć zamek było pierwszą potrzebą, którą Szary przed wyjazdem musiał mieć załatwioną.
Gromady téż winę swą czując, starały się ją podwojoną gorliwością zmazać...

Z kupy napastników straciwszy w zabitych, rannych i ujętych do dziesiątka ludzi, Nikosz poraniony, potłuczony nocą jeszcze doszedł do swej górki i obawiając się odwetu, wrota pozapierał, ludziom nakazawszy stać u wałów...
Wściekłości jego padło ofiarą, co w domu na progu mu się nastręczyło, bił własnych i mordował, potém rzucił się krwią brocząc i nie myśląc o ranach, jęcząc i przeklinając na łoże...
Kurp, który we wrotach stał, gdy ludzie uciekający nadbiegli, wysunął się niepostrzeżony i schował, obawiając zemsty...
Zbiegłą Żurychę, gdy się nad ranem zjawiła u wrót, Nikosz wypadłszy z izby kazał obwiesić... Ludzie jéj nie śmiejąc tknąć, bo się czarownicy obawiali, dali zbiedz...
Cały dzień następny nikt do Bąka przystąpić i słowa od niego dopytać nie mógł, rozganiał i bił ludzi, pieniąc z bezsilnej złości... Wieczorem zgłodniały pić zaczął i legł kamiennym snem ujęty...