Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Napaść dnia tego najlepiej dowodziła, jak zuchwałym był ten sąsiad a wróg, który czyhał na chwilę, aby się mógł pomścić...
Załoga była za mała... Starzec jeden nie mógł wydołać obronie.
Znał już Szary swojego przeciwnika, że z życiem uszedłszy — kajać się nie będzie, ustraszyć nie da i tém gorętszą zemstą zapali. Rachować na to, że był odpędzony sromotnie i ranny, nie mógł Florjan...
Został by był doma dla obrony, ale przyrzekł się wojewodzie; część swoich ludzi w obozie zostawił, powracać więc musiał i to rychło...
Teraz dopiero, gdy już napastników nie było, ludzie z wiosek nadciągać zaczęli i wrzawa powstała u wrót, bo włodarz i starszyzna winili ich o umyślne opóźnienie. Składali się osadnicy tém, że znaków ognistych nie byli pewni, że noc ciemna i drogi złe pospieszyć nie dozwoliły.
Dla postrachu musiano sołtysów pobrać do lochu... Z gromad wybrano parobków do pomnożenia załogi, i Dalibór sam wyszedł, aby ład jakiś uczynić.
Na gwałt potrzeba było wrota i ostrokoły naprawiać, więc ludzi z siekierami wzięto zaraz z gromady, belki i kłody ściągać i ciosać zaczęto.
Tymczasem Florjan do szwagra Leliwy posłańca do Lelowa wyprawił, aby na radę i posiłek przybywał...