Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czaj też miał ów leśny a starego rzemiosła — mowę taką jak inni zbóje.
Wśród nich czuł się w swoim żywiole.
Stał teraz w pośrodku nich, w bok się ująwszy, a towarzysze siedzieli niektórzy, leżeli na ziemi i na ławach, pospierani na ręku. Kurp piwo pił kubek trzymając w jednym ręku, w drugim dużą chleba kromkę, białem czemś zasmarowaną, którą chciwie pożerał.
Bąk ku niemu był zwrócony.
— Gadaj że, psia wiaro, coś tam słyszał? wołał.
— Tom ci wszystko wygadał — odparł chleb żując, niewyraźnym głosem, bo gębę miał zatkaną Kurp — mało ich jest na zamku. Mniej niż kiedy bywało, a w potrzebie stara wiedźma, Zurycha, furtę tylną otworzy. Zaprzysięgła się.
— Gdyby łotrzycy tej pewnym być! zawołał. Po co na zamek się rzucać i szturmować, dość by się było podkraść, podpełznąć, przez furtę wpaść, Domnę porwać i ogień podłożyć.
— A wprzódy kąty oczyścić! zaśmiał się z ławy jeden.
— Jest tam się czem pożywić — rzekł drugi. Zamek stary, a po tych starych zawsze najlepszy łup.. Piwnice pełne! skrzynie nie puste!
Bąk mniej zdawał się myśleć o łupie i nań rachować; o Domnę mu szło i o pomstę tylko.
Dumał.