Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

temi ostatecznego się chwycić środka, czatować na złego człeka aby go zgładzić.
Nikosz Bąk, który sam niegdy zbójem był, i wiedział że głowa jego wiele wartała, umiał jej strzedz. Domyślał się co mu groziło, nie wyjechał z domu nigdy bez ludzi, dobierał najlepszych, zbroił się jak na wojnę, przytem czujnym był, pory wypatrywał, drogami się takiemi przemykał, że go wytropić nie było można; a jednym gościńcem nigdy dwa razy nie puszczał się.
Miał i ten rozum że ludzi usypiać umiał. Czasem go długo słychać nie było, przycupnął, siedział cicho, bąkano że chory.. Zaczynano lżej oddychać; a on przysposobiwszy się w milczeniu nagle potem rzucał się na nieopatrznych.
Choć żadne nie zdawało się grozić niebezpieczeństwo, ustawicznie musiano czuwać w Surdędze, a ta baczność i obawa nużyła i starego Dalibora i Florjana. Zameczek jak gdyby czasu wojny musiał załogę mieć, oręż i wszystko czego potrzebował do obrony, bo gwałtownej napaści zawsze się spodziewać musiano. Ostrokoły i drewniane opasanie gdy cokolwiek z gliny opadło, raz w raz oblepiano i obmazywano na nowo, aby ognia nie podłożono pod nie, który razy już kilka znajdowano, wraz ze smołą i pakułami.
Ludzi, choć potrzebował Szary, do swoich osad i do dworu, a stręczyli mu się, wahano