Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

den za wrota. Najgorzej to dopiekało Szarym, że im wciąż w uszy krzyczał zbój, że Domnę odbierze, choćby dziesięć lat musiał na nią czatować. Mężna niewiasta, nie mogła prawie wynijść z zamku, gdy męża nie było; i nóż u pasa nosić zawsze, jak mężczyzna, bo od Nikosza i we własnym domu bezpieczną się nie czuła.
Życie na zamku w Surdędze stało się nieznośnem.
Byłby na to zaradził może Florjan, raz się z przyjacioły namówiwszy i z rodziną, a powinowatemi, aby Wilczą górę osaczyć i zbója wziąć a do królewskiego sądu odstawić. Lecz na to czasu nie miał nigdy, bo ledwie wrócił z wyprawy jednej, już na drugą wołano. Czasy takie były za Łoktka, iż co lepszemu rycerstwu, jeżeli nie na kresach, to kędyś w domu trzeba było bić się aby nie dać się wybić z pod jednego panowania buntującym. Gościem więc był w Surdędze pan Florjan, a może to zło iż szczęścia domowego nigdy długo zakosztować nie mógł na dobro się obracało, bo mu ono tem dłuższem było.
I miłość a zgoda między małżeństwem była taka, jakiej trudno gzieindziej[1] znaleść na świecie. Więc te dni skąpe które spędzał Szary u siebie, złotemi mu się wydawały, a przelatywały jak sen złoty.

Domna, która niegdy dziewczęciem piękną

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – gdzieindziej.