Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziesz mnie miał dzień i noc pod bokiem, jak kamień w łożu. Wziąłeś mi dziewkę, którąm mieć chciał, — jeszcze ci ja ją może choć niewiastę odbiorę. Dwa razym się przez was krwią oblewał, oblejecie się wy i posoką i łzami..
To mówiąc pięść wystawił przeciwko Florjanowi, zawrócił konia i w las pojechał. Szary za nim strzałę puścił i psami swemi poszczuł, ale nie trafiła go strzała i psy nie nagnały.
Od tego dnia prawie zaczęło[1] się między Surdęgą a Bąkiem, bo tak Wilczą górę zaczęto nazywać — nieustająca wojna.
Trzeba było mieć się na pieczy ciągle od nich, a i samemu często napadać by swoje odebrać albo za szkodę sobie wetować. Najwięcej na tem ludzie w Woźnikach, w Laskach, we Wronikowie a nawet w Mojkowcach cierpieli, bo panu chcąc dokuczyć na nich się jako bezbronnych rzucali zbóje. Zabijano, okradano, łupiono..
Szary często w domu nie bywał, więc ojciec trzymał się tylko obronnie i opędzał jak mógł. Bywało że Bąk ludzi swych zebrawszy kupą, podjeżdżał pod zameczek w Surdędze, niemal pod wrota i stawał albo się rozkładał obozem, odgrażając, wywołując... a szydząc żeby mu Domnę wydano...

Czasem Dalibor z małą garścią swoich musiał się z za ostrokołów odstrzeliwać im aby się pozbyć, nim by z sąsiedniej wioski ludzie nadeszli.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zaczęła.