Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz parę razy go tu spotkawszy i nieznacznie wybadawszy, starego szwagra począł ostrzegać, aby nieznanego przybłędy nie żywił, a dał mu odprawę, stary nie posłuchał.
Tymczasem zmarło się matce Domny, dom opustoszał, wdowiec ze smutku więcej w lesie niż pod strzechą siedział — a Nikosz stawał mu się coraz potrzebniejszym i przylizywać mu się umiał.
Tymczasem patrząc codzień, na to cudo, dziewczę, które jak różyczka rozkwitało, i co raz się stawało piękniejsze, przybłęda ku niéj miłością wielką rozgorzał.
Ludzie tego nie widzieli, dziewczę się jedno domyśliło — i ulękło, bo dziki ten chłop od pierwszego wejrzenia wstręt w niej budził i obawę. Stroniła téż Domna od niego nie rada się z nim spotykać nawet zdala, a przebiegły Nikosz tak umiał zachodzić, czyhać na nią, domyśleć się kędy jéj szukać, i gdzie ją mógł znaleźć samą, iż mu się wymknąć było trudno...
Już naówczas z różnych stron poczęli się ludzie ze swaty i dziewosłęby zjawiać do Lelowa. Stary, choć mu córki z domu srodze było żal, — nie rozpędzał ich, bo rad był wydać za mąż, aby o nią być spokojnym.
Wiano obiecywało się po matce znaczne, dziewczę było piękne, ród zacny i stary, gniazdo poczciwe, na chłopakach téż nie zbywało.