Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć chciał, — że się tego ani mógł spodziewać. Wstał i oddalił się.
Szary został w miejscu jak przykuty, zasępiony, nie słysząc i nie widząc nic, tak go ta nowa napaść sąsiada zgryzła i przestraszyła.
A tu — potrzeba było powinności rycerskiej czyniąc zadość, iść z królem który ludzi potrzebował jak najwięcej...
Trzaska zaraz po twarzy mu poznał, że się czémś struć musiał.
— A tobie już Napiwon pewnie coś niedobrego powiedzieć musiał? — zapytał.
Jam z tem nie spieszył, choć tyle wiem co i on... Ależ to dla was chleb powszedni, gdy Bóg Bąkiem obdarzył.
— Żal mi mojego starego i żony, że ich w niepokoju tém zostawić muszę, póki Bąk też na wyprawę nie pójdzie...
— Bąk zachorzeje, albo za siebie wyśle kogo — odezwał się Trzaska, — właśnie dla tego aby pod niebytność waszą dojadł staremu i żonie... Kto nie zna Bąka!!
— Gdybym Boga w sercu nie miał — począł Szary — dawno by mu strzała w serce należała...
— Myślę, — rozśmiał się Grusza, — że gdybyście tylko mogli, powinniście go sprzątnąć, ale się on tak goły na bełt nie nastawi... Z nim trudna sprawa, jak zły tak chytry jest...