Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tem Hebda śmiejąc się i po ramieniu bijąc Szarego, zawołał.
— Miłościwy panie, za tego ziemianina jako za siebie samego ręczę, bo lepszego żołnierza u mnie w Sieradzkiem nie ma nad niego. Perła to jest...
Szary się nieco pokłonił, a stary król z za frasunku swego uśmiechnął mu się tak jakby słonko z za chmury błysnęło.
Wyszedł wreście z namiotu Florjan, przejęty cały tem że króla widział z blizka i mówił z nim, obiecując sobie że mu to na cały żywot jego pozostanie w pamięci.
Chciał iść do koni swych i czeladzi, aby do miasta ciągnąć i tam jakiéjkolwiek gospody sobie szukać, aby spocząć trochę, choć wiedzieł[1] że o to łatwo nie było.
Lecz ledwie kilka kroków od namiotu odstąpił, gdy się znalazł wpośród znajomych Sieradzian, którym już Trzaska o nim rozpowiedział, a i ten téż był między niemi.
Szary i ojciec jego oba mieli wielką u ludzi miłość, — otoczyli go dalsi i blizsi nawołując.
— Florek — a tyś tu z nami!
— Bywaj do swych...
— Chodź do nas!..
Trzaska go pod rękę ujął...

— Na miłego Boga, — odezwał się trochę zafrasowany Szary lękając się aby go nie badano, —

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wiedział.