Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego. Przeszedł się po namiocie, pogrążony w myślach gorzkich, Hebda milczał, Szary się cofnął aż ku wejściu i czas jakiś dali królowi samemu z sobą się naradzić. Jak przybity w początku ciężar swój dźwigał Łoktek lecz właśnie tak jako człowiek na którego ramiona wielkie brzemię rzucą, a on się pod niém ugnie na chwilę i wnet rozprostuje niosąc je lekko, — król wprędce przyszedł do siebie.
— Ha! — zawołał — nie całaż Wielkopolska z nim chyba pójdzie. — Nie sami tam Nałęczowie. Ze strachu przed niemi powloką się trwożliwi — ale nie wszyscy.
Obrócił się ku wojewodzie.
— Nie przetoż mamy ręce opuścić? — rzekł[1] — Kosztowaliśmy już zdrady — pan Bóg ją karze...
Dopiero Florjana zoczywszy, podstąpił ku niemu.
— Kaźmirzaś widział? powiadasz — począł zapominać się zdając trwogi. — Jakim że był? Smutnym? wesołym? co mówił?
— Chciał do was, miłościwy panie, aby przy was stać i walczyć? Mówił że mu się gdzieindziej być pod ten czas nie godziło.
Łoktek się zatrząsł.
— Kazałem go poprowadzić Nekandzie w miejsce bezpieczne.

— To téż i pan Trepka mówił — bo rozkazanie pamiętał, — dodał Szary.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.