Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tchnął i na swe miejsce, który[1] był na pieńku obrał, powrócił.
Brwi mu się jeszcze mocniej ściągnęły.
— Mów, mów — dodał — wszystko mi mów...
I w tejże chwili wyrwało mu się.
— Samem tego węża na mej piersi ogrzał i wyhodował! Wszystko mi winien był...
Spuścił głowę siwą i powtórzył.
— Mów — wszystko!
Począł tedy Florjan znowu o tym księdzu, potém o podróży swéj do Poznania i jak do królewicza był dopuszczony.
— Zdrów jest i nie frasobliwy? — zapytał Łoktek.
— Dzięki Bogu, — mówił Szary... Znalazłem go już uprzedzonym i niedowierzającym, a pana Nekandę przygotowanym do wyciągnięcia w pole z królewiczem, bo tam już o coś Nałęczów posądzano...
Téj zaś nocy, gdym w Poznaniu leżał, przyszła pewna wieść iż wojewoda do Torunia jechał.
— Niepoczciwy! — mruknął król...
Zwrócił się do wojewody.
— Słyszę i wierzę, — rzekł — a radbym wątpił, bo mi srom za niego i za was wszystkich, którym hańbę uczynił. Wincz z Krzyżakami! Łotry te go namówiły, przekupiły, obałamuciły...

Wstał król dla wielkiego bólu prawie już Florjana stojącego nie widząc i nie zważając na

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – które.