Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i słuchać gadek wesołych, sam po troszę do nich pomagając.
Beńko był niewyczerpanym i usta mu się nie zamykały...
Więc na Wielkopolan za grzechy Nałęczom wymyślano co wlazło, w czém Grzmot, który ich nie lubił, bo mu dziewka jednego Nałęcza odkosza dała — téż dopisywał dobrze.
Część nocy tak przesiedzieli ani się obejrzawszy, i gdy Florjan się nareście zrywać począł do gospody, aby zawczasu ruszyć — już na zamku wrota były zawarte i klucze odniesione.
Posłano mu więc słomy w izbie Beńka, i gdy Grzmot podpiwszy wyszedł, rozpowiadali jeszcze długo różne stare dzieje.
Nie było już co spać, Florjan tylko czekał aby wrota ze dniem otwarto. Zbierało się na dzień, gdy w podwórcu ruch jakiś robić się począł i Beńko narzuciwszy kożuch poszedł się dowiedzieć o jego przyczynę, bo w téj porze był niezwykły.
Jak poszedł tak przepadł. Szary się już przyodział i do gospody mu pilno było, a tu Gozdawy doczekać się nie mógł.
Byłby go już klął, gdyby nareście poruszony wielce i zdyszany nie wpadł Beńko.
— A co? — krzyknął od progu — a co? prawdzi się coście przywieźli... Posłaniec którego Nekanda jeszcze po za wczoraj, nie dowierzając