Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lubo jechać mu było, więc nie spieszył.
W tém gdy tak jedzie, ucha nastawił, zdala go śpiewy doleciały, pomięszane z wesołemi śmiechami. Poznawał głosy kobiece...
Słyszał nieraz Szary ludowe pieśni i słuchać ich lubił, a że młodszym będąc nietylko Sieradzkie, Łęczyckie, Kaliskie, ale Krakowskie i Sandomierskie zwiedzał okolice, i różnego polskiego wieśniaka znał zawodzenia, choć po troszę od siebie różne, a jednak do siebie podobne — zdziwiło go to że pieśni, które go dochodziły i nutą i językiem były odmiennym nucone...
Ślicznie one brzmiały, tęskno, marząco, słodko.. ale obco...
Dotąd jednak śpiewających nie mógł dostrzedz podróżny.
Dopiero gdy się droga zakręciła nagle, musiał aż konia strzymać, bo tuż, tuż osobliwy orszak nadciągał, jakiego w życiu nie widział, i nawet wyśnić było trudno, a zrozumieć kto tak jechał śpiewając i po co, trudniéj jeszcze.
Przodem na siwym, małym, ładnym koniku jechała piękna pani. Konik na pół był okryty szkarłatną oponą ze złotemi brzegami i kutasy, rząd na nim świecący złocony, miał wielki guz złocisty także, na piersiach, na głowie czub, a pod szyją wiszące sznury pąsowe ze złotem.
Jadąca na nim, z podniesioną do góry główką kobieta, włosy miała jak len jasne w kędziorach