Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z nich żadenby do was nie pojechał.
— A! bo rozumniejsi są odemnie, zawołał Wincz, a nadewszystko zimniejsi, gdy tu we mnie kipi wszystko! kipi! wre! Ha! stało się! Jeszcze mnie całego w ręku nie mają.
To mówiąc korytarzami zwrócili się ku podworcom, w których konie ich i ludzie stali ukryci.
Widok tych wielkich przestronnych placów wśród twierdzy wielce teraz był ożywiony. Zwykle dosyć puste, napełniły się przybywającemi coraz z innych burgów zakonnych rycerzami, sergentami, pachołkami, czeladzią i wozami.
Wyprawa przeciwko Polsce, po rozejmie gotowała się całemi siły zakonu popartego przez przybyłych z zachodu gości; szeroko miano rozpuścić zagony, i po drodze warowne grody zdobywać, aby się w nich sadowić samym, lub nie dać chronić nieszczęśliwemu ludowi.
Przybory więc widać było niezmierne, mogące dać pojęcie z jaką straszliwą wojną na polskie posiadłości runąć mieli Krzyżacy, spodziewając się Łoktka przestraszyć, osłabić i uczynić sobie powolnym, a pomścić się za jego skargi do papieża wnoszone.
Wojewoda stanął zdumiony tym ogromem przyrządów wojennych, które zepchnięte stały w podwórcach jedne przy drugich, dziwne jakieś przedstawiając rusztowania, windy, drabiny,