Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszył się jakby iść chciał, niewiasta mu drogę zastępowała.
— Zgadłam więc — zawołała podnosząc ręce, panie mój! jeszcze czas...
Z gwałtownego oburzenia i gniewu, Wincz przeszedł nagle w jakieś urąganie i szyderstwo, z którem mu łatwiej może było żonie dostać placu.
— Dość! dość! Wiesz że się nikomu mięszać w moje sprawy nie daję... Długie włosy macie, czeszcie je, aby pięknie świeciły, to wasza rzecz! Dać mi pokój!... Dać mi pokój...
— Żoną jestem twoją, odparła mężnie Halka. Nie mięszam się do niczego, lecz gdy o cześć i sumienie chodzi — ubij mnie... Wojewoda ruszył ramionami.
— Ubić nie ubiję, rzekł szydersko, lecz na koń lub wóz wsadzić każę i odprawię abyś mi nie rozbijała głowy. Świdwowie się nigdy babom wodzić nie dawali, ani ja pozwolę...
Namarszczył się grożno, lecz żona stała nieustraszona.
Łzy biegły po jej twarzy, nie wiedziała co mówić miała, słów jej nie stało, padła na kolana, wojewoda się rozgniewał i krzyknął; lecz widząc ją omdlewającą na poły, schylił się, podniósł w milczeniu i na łożu swem, które stało nietknięte położył.
Dwie towarzyszki które za drzwiami czekały, wsunęły się natychmiast niespokojne o panią, a