Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żony, gładził się po głowie, usta ściągał, nie ogarniał go strach żaden przed tą głośną potęgą.
— Daremno was do mnie gnano — odparł wojewoda — bom ja moją powinność znał i bez tego...
Co ma być w swoim czasie przyjdzie...
— Spocznijcież u mnie — dodał. — A kto wam wskazał że mnie w Pomorzanach najdziecie?
— Byłem ci w Poznaniu na zamku — odparł ziemianin — ztamtąd mnie za wami wyprawiono.
Wojewoda nie rzekł nic.
Namyślił się nieco i wskazał na ławę przybyłemu, aby siadł, sam też nieco opodal się usadowił.
— Jak was zowią? — zapytał.
— Florjan Szary jestem, z Surdęgi nad Pilicą — rzekł głosem spokojnym przybyły.
— A zawołanie wasze?
— Różnie nas wołają, a no i Koźlarogi — odparł Florjan. Ziemianieśmy w Sieradzczyźnie tak starzy jak ona...
— Sami téż na wojnę idziecie? — szło daléj pytanie.
— Idę — mówił Szary — syna dorosłego niemam jeszcze, a ojciec stary już i na konia nie siędzie. Rad nie rad ludzi prowadzić muszę.
— Jak to, nie rad! ziemianin a rycerz zawsze wojnie rad być musi — rzekł wojewoda.
— I ja téż — mówił z flegmą Szary — ale