Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tylko mnie, — ciągnął daléj — ale dzieciom moim Wielkopolska należała — gdyby nie ja niemiałby jéj Łoktek dawno...
Na tom rachował, żem tu dla siebie pracował nie dla niego. Byłbym koronie jego hołdował, z nią trzymał, służył mu, ale w kraju tym, który już za swój uważałem, com robił to była moja sprawa... Jam tu panem powinien był pozostać... jak inni...
Tu stary połknął znać nazwisko pomorskich panków, które chciał wymówić.
Dobek słuchał coraz poważniejąc.
— Teraz, jeżeli ja nie opatrzę się w czas co czynić — mówił Świdwa — stracone wszystko... Jaki mi koniec gotuje ten chytry starzec... któż przewidzi. Jestem dla niego kamieniem na drodze, solą w oku...
Chciwy, pochłonąłby wszystko, gdy tego co ma utrzymać mu trudno... Czeski król Jan, Krzyżacy, Mazury, wszystko przeciwko niemu... Zamiast bronić Krakowa, on sięga po Wielkopolskę...
Zaczął się śmiać szydersko.
— Ojczaszku — odparł z cicha Dobek — aleć bo to przecie jego dzielnica, przecie on koronowany król nasz...
— Tak! tak! koronowany! — śmiał się Świdwa. Korony ja mu z głowy nie zdejmuję, ale w Poznaniu ja — pan... Hołdu mu nie odma-