Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przy mieczu, głowę tylko mając od hełmu wyswobodzoną, który na stole wśród izby rzucony świecił blaskiem jaki okno nań ciskało.
Spojrzeli sobie w oczy i przybyły rękę wyciągnął ku siwemu gospodarzowi.
Nie powiedzieli słowa do siebie, oczyma mierząc się tylko...
— Bóg płać — głuchym, stłumionym głosem, ozwał się wreszcie siwy mąż — Bóg płać żeście przybyli... Sroga potrzeba była rozmowy...
Postąpili kilka kroków ku przodkowi wielkiéj a pustej izbicy. Czysta ona była, ale snać dawno nie zamieszkiwana, bo w niéj okrom niezbędnego sprzętu ław i stołu jakby wrosłego w podłogę, nie było nic.
Na stole hełm się świecił i dzban stał a kubek... Na ławie leżał płaszcz ciśnięty od niechcenia...
— Biegłem jakom mógł i co sił starczyło do Pomorzan — począł teraz hełm zdejmując i czoło ocierając z potu przybyły. Poseł wasz mi napędził strachu, bo mi na łeb spieszyć kazał do was. Obawiałem się zastać tu co złego...
— I niceś tu dobrego nie zastał — odparł głosem drżącym siwy.
— Cóż? wojna? Krzyżacy znowu na karku... Nie nowina to — odezwał się gość. — Jeżeli ich nie mamy, zawsze się ich spodziewamy... Ro-