Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



I.


Pora była jesienna, jeszcze letniém ciepłem ogrzana; na polach stały tam tylko nie pozwożone do brogów i stodół kopy, gdzie duchowieństwo dziesięciny z nich swojéj nie oddzieliło; mało który zagon pochyloném od wiatru i deszczów zbożem był okryty. Na skoszonych łąkach pasło się bydło swobodnie, na ścierniach rozproszone czerniały owce. Wśród żółtych pól, pasami zorane na przyszłą siejbę widać było role czarne, nad któremi ulatywało ptactwo szukające w świeżéj ziemi robaczego żéru.
Na niebiesiech jeszcze jesień nie rozwiesiła była szarych opon deszczowych, porozrywane tylko obłoki przesuwały się po bladym błękicie, złotemi i pomarańczowemi bramowane pasami słonecznych promieni. Wiejska cisza otulała osadę wielką, zdala lasami otoczoną.