Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieczność żelazna — westchnął. — Widzę przyszłość, widzę ją... smutna...
— Wasza miłość — odezwał się Górnicki — zechcecie mi wydać jakie rozkazy. Rozkazaliście mnie przywołać.
Król niespokojnie ręką powiódł po czole.
— Nie wiem już — rzekł — tak... potrzebowałem was... Chciałem mieć kogoś przy sobie...
Oczy jego skierowały się na drzwi.
— Sokoły i sępy... chciwe... nikogo więcej... wszyscy czegoś żądają, nikt nic nie przynosi. Słowa pociechy... łzy poczciwej...
Jaki to dzień? — zapytał nagle.
— Niedziela — szepnął Górnicki.
— Tak, byłoż to dziś rano? czy wczoraj, czy miesiąc temu? już nie wiem. Wszystko się zmięszało razem, cała przeszłość leży pogmatwana przedemną.
Te sokoły...
— Zbyćby się ich, miłościwy panie — rzekł starosta.
— Płaczą — począł król — jak ojciec łez niewieścich znieść nie umiem. Giżanka ma córkę... dziecko moje jedyne. Zajączkowska... wiesz... żenić się z nią chciałem... czeka... świat zawiązany.
Zuzię Orłowską aż tu przywieźli... i ta... A! te sokoły!