Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zajął tem naszą panią. Bogu dzięki, i dawnom jej nie widziała tak ożywioną, tak zaciekawioną i zajętą, jak dziś powieścią karła tego.
Żalińska i to jej ma za złe, a nieustannie ją fuka i gderze...
Nie dokończyła.
— Gdyby tak mnie spytano — zamruczał Talwosz — jabym dawno tę jędzę i sekutnicę wyprawił stąd na cztery wiatry.
— Tsyt! — odparła oglądając się Zagłobianka — królewna ją znosi i kocha nawet, choć ona srodze jej dokucza. Musimy i my znosić.
— Ale ona wszystkim już kością w gardle.
Uśmiechnęło się dziewczę i głową skinąwszy Talwoszowi, natychmiast do królewnej powróciło.
Litwin siadł na ławce przy drzwiach i rozważał co czynić.
Czy o królewnie myślał, czy o Dosi, trudno było poznać — brwi mu się ściągały, ręce wyprężały i opadały, dumał tak, nawet o wieczerzy zapomniawszy, gdy wyrostek od pana Konieckiego, ochmistrza królewnej a raczej miejsce jego zastępującego, bo Anna dawno go już nie miała, przybiegł przypomnieć, że misy na stole były, a z jedzeniem nie czekano na nikogo. Talwosz powlókł się za nim.