Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom II 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwem nadwornem okrytem stalowemi kolczugami, błyszczącemi jak srebro, popisać się mogli.
Na wesele to, które król i co było najprzedniejszego w królestwie zaszczycić mieli swą przytomnością, nie żałowano nic. Nietylko gości, ale gawiedź miejską, która kamienicę oblegała, karmiono i pojono kosztem nowożeńca. Stawiano jej beczki po beczkach, aby wiwaty pod oknami wykrzykiwała.
Dwór i służba w szkarłatach od srebra i złota, z królewską mogła iść o lepszą. Wesele to Kraków miał długo pamiętać, bo podobnego mu nie widział oddawna.
Wprost z Rynku, gdzie na majestacie zasiadał, Henryk poszedł do kamienicy Zborowskich, zaledwie strój uroczysty zamieniwszy na nieco lżejszy. Towarzyszyli mu wszyscy jego Francuzi, Pibrak, który był nieodstępnym, bo zawsze prawie za króla głos zabierał, książęta i panowie, z podziwieniem ale z niezbyt ukrywaną ironią przypatrujący się polskim obyczajom, wydającym się im dziwnemi trochę.
Raził ich jaskrawy przepych polskich panów, serdeczna otwartość, swoboda i rubaszność słowa, ta szczerość wielka, z jaką tu miłość i nienawiść się wyrażała na nic nie oglądając.
Oni umieli doskonale przymilać się nienawidząc, uśmiechać, gdy gryźć chcieli, kłamać