Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Równo z innymi miał do Francuzów i do króla niechęć wielką, ucieczka go napełniła gniewem, ale nie widział do czegoby mogło doprowadzić wichrzenie i krzyki uliczne.
Próbował więc przemawiając do najbardziej rozjątrzonych nakłonić ich do uspokojenia. Nikt nie słuchał.
Błądził po ulicach przypatrując się temu co się gdzie działo, razem z kilku dawnemi[1] towarzyszami i znajomymi do służby królewskiej należącymi — gdy Tęczyński wyleciał jak piorun z zamku ze swymi Tatarami i służbą. Stanęli aby się dowiedzieć dokąd i po co tak śpieszył, gdy o kilkanaście kroków od Talwosza kobieta owa z krzykiem się rzuciła chcąc podkomorzego zatrzymać.
Usłyszawszy głos jej Talwosz zadrżał. Począł zaraz rozpychając tłum biedz ku temu miejscu, w którem Tęczyński się zatrzymał, gdy padła na ziemię i cały oddział podążający za panem przeleciał za nim, czy tratując leżącą na ziemi, czy wymijając ją, tego nie mógł dostrzedz Litwin.
Litością zdjęty, gdy już w ulicy nie było przy leżącej kobiecie nikogo, nadbiegł, chcąc ją ratować.
Chociaż noc była bardzo ciemna, pochyliwszy się nad zemdloną, Talwosz omało nie krzyknął, poznając w niej Dosię Zagłobiankę.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd; powinno być dawnymi (rodzaj męski).