Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tłum dworzan i czeladzi polskiej napełniał wschody, sienie, pokoje, dziedzińce.
Tęczyński bezsilny, zrozpaczony upadł na siedzenie, ledwie mając tyle przytomności, aby natychmiast rozesłać gońców do Zborowskich, marszałka i wojewody, do litewskiego marszałka, do biskupa kujawskiego, do wszystkich w mieście się znajdujących.
Noc była ciemna, konno porozsyłani ludzie pochwytali pochodnie i niosąc je zapalone puścili się na miasto.
Spotykanym ludziom, zapytującym z okien przestraszonym mieszkańcom krzyczeli.
— Król uszedł! król uciekł!
Co się naówczas stało w mieście, jaki alarm nagle poruszył je niewysłowioną trwogą i gniewem, tego opisać niepodobna. Wszystko się przyczyniało do powiększenia wrażenia, jakie ta wiadomość wywrzeć miała. Usposobienie wrogie mieszczan, obawy od dni kilku już szerzące się, godzina nocna, wrzawa, która dochodziła z zamku, przelatujące po ulicach złowrogie pochodnie, wszystko mnożyło zamięszanie.
Mnóstwo ludzi, nie wiedząc ani jak, ani dokąd króla gonić mają, zrywało się iść w pogoń na wszystkie strony, chwycić zbiega i jako więźnia i wiarołomcę nazad przyprowadzić.
W kilku kościołach domyślając się pożaru,