Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pliwie — nim się on zbierze i nim się wygardłują, upłyną miesiące.
— Kilka co najmniej — potwierdził Pibrak.
— Cóż tu robić? — wykrzyknął król, bijąc papierami po rękach.
— Ba! — przerwał Villequier — rzecz bardzo prosta, nie pytać o pozwolenie nikogo i jechać gdy potrzeba.
— Przebojem? — zapytał Pibrak. — Nie mamy tu wojska na nieszczęście!
— Ale mamy doskonałe konie — rozśmiał się Villequier — i wrota gdy będziemy potrzebowali potrafimy sobie otworzyć.
— Uciekać? — zapytał Pibrak.
Król spojrzał na niego.
— Mój Guy — przerwał — można to nazwać inaczej, a przyznam ci się, że nawet ucieczka z tego kraju, przynajmniej w waszych oczach powinna być usprawiedliwioną.
Widzicie jak ja tu żyję, co cierpię... naostatek... (zżymnął się) grożą mi małżeństwem.
Souvray się głośno rozśmiał.
— N. Panie — rzekł — oni sami nie wierzą w nie.
— Ale królewna ciągle mi grozi, jak miecz Damoklesa — żywo począł król. — Widzieliście ją wczoraj, poważna to matrona, włożywszy jej czepiec, starszą się pewnie wyda od mojej matki, a nudną jest i smutną i milczącą, a kwaśną tak,