Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Henryk im do białego dnia dotrzymywał, i dopiero prośby usilne Tęczyńskiego, który chodził skłopotany wielce, skłoniły go, że się udał na spoczynek, gdy już jasno było i słońce wstawać miało.
O tym wieczorze królewna mówić nie mogła i nie chciała, lecz z jej posępnego milczenia widać było, że go mocno wzięła do serca.
Około południa, przypomniawszy sobie Dosię, kazała zawołać Talwosza.
Litwin na wieczornej zabawie nie był, bo wszelkich takich gromadnych a hałaśliwych rozrywek unikał.
— Niemasz się już co trudzić — odezwała się gdy przyszedł — ja wczoraj na moje oczy, sama widziałam po męzku przebraną Dosię. Nie myliła się Żalińska.
— Gdzie? — zawołał przerażony Talwosz.
— A! na tym wieczorze w ogrodzie królewskim — odpowiedziała królewna. — Nie spodziewała się pewnie, ażebym ja tam się przechadzała. Spotkałam się z nią zblizka.
— Kiedy tak — rzekł Litwin po krótkim namyśle — nie mam i ja już co przed W. Król. Mością ukrywać. Widziałem ją też i ja, a co węcej[1], mówiłem z nią.
— A! — zakrzyknęła Anna zbliżając się ciekawie. — Mówiłeś z nią, powtórzże mi... co ci powiedziała?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być więcej.