Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się d’Entragues.
— Wszyscy oni są tak dobrze jak w ręku naszym — rzekł — o to W. Kr. Mość możesz być spokojnym.
Wątpię, ażeby czas mieli do ucieczki, a najmniejszy ruch podejrzany swobody ich pozbawi.
— Do Bastylii — zamruczał Henryk.
— Trudniej będzie z d’Alençonem i królem Nawarry — ciągnął dalej przybyły — ale ci się na żaden krok stanowczy bez pomocników ważyć nie będą.
Henryk podniósł ręce do góry.
— I trzeba, ażeby mnie los nieszczęśliwy zaniósł tu na drugi koniec świata i związał, abym tylko zdaleka musiał niepokoić się i trwożyć.
— A! W. Kr. Mość możesz być zupełnie spokojnym — dodał d’Entragues. — Królowa czuwa, nic zaniedbanego niema.
— Mów mi jeszcze o Karolu — przerwał Henryk. — Jestże on w istocie tak źle?
— Wnosząc z twarzy — szepnął przybyły — zdaje się, że choroba z każdym dniem się staje groźniejszą. Pomimo starań lekarzy, wychudł strasznie, gorączka go trawi. Paré powiada przed temi, którym ufa, iż w tym wieku w jakim król jest, choroba groźniejsza niż w starości.
— Zmienił życie? — zapytał Henryk.
— Bynajmniej.