Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co mówi Paré?
— Milczy, to najgorzej — odparł spytany. — Król wcale się oszczędzać nie chce, a łóżka nie cierpi. Choroba się wzmaga widocznie.
— Groźną jest? — szepnął Henryk.
— Przynajmniej się nią wydaje — mówił d’Entragues — nam wszystkim i królowej matce, która wcześnie zapobiegać musi, aby w razie nieszczęścia, d’Alençon, król Nawarry a z nimi Condé, Turenne i ich przyjaciele nie pochwycili regencyi.
Brwi Henryka się ściągnęły, listy, które trzymał w ręku, ścisnął konwulsyjnym ruchem.
— Zdaje mi się — rzekł stłumionym głosem, w którym namiętne poruszenie czuć było — zdaje mi się, iż królowa ma dosyć środków, aby ich nieszkodliwymi uczynić i nie spuszczać ich z oka. Regencya jej jednej należy; źleby było, gdyby ją miał d’Alençon pochwycić.
Zapobiedz temu potrzeba.
— Sądzę, że zapobieżono — odparł żywo d’Entragues — królowa ma na sercu sprawę W. Kr. Mości jak swą własną.
— Bo ona też jest wspólną naszą — przerwał Henryk. — Potrzeba mieć oko nietylko na brata mego i na tego chytrego króla Nawarry, który tak dobrze umie, gdy mu potrzeba, dobrodusznego udawać. Kondeusz, Montmorency, de Cossé, Turenne i Thore są niebezpieczni.