Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobyłże go i pan Tęczyński — odezwał się drugi.
— Ale w obronie życia, zmuszony — mówił Kaczer. — To cale co innego, a mówią, że on gotów też gardło dać, byle Zborowskiemu nie przebaczono.
— My z Tęczyńskiemi — wtrącił Smolik — zdawna nie jesteśmy w zgodzie. Dali się oni nam we znaki, ale Jan winien nie jest.
— Zborowscy wszyscy wichrzyciele i zbóje! to wiadoma — odezwał się ławnik — jakby jednemu łeb ucięto...
— Ha! drudzyby się za niego mścili — wtrącił Smolik.
— Nie — dokończył Ławnik — musieliby siedzieć cicho. Samuel, jeźli życie uniesie, będzie czekał pogodnej chwili i zawichrzy nam znowu.
Chwilę jeszcze trwała ta rozmowa u Grocika i zgromadzeni się rozchodzić poczęli, gdy, pomimo późnej pory, szybkim krokiem, zadyszany, wsunął się, jakby pośpieszając, przestraszony drab jak żerdź długi i chudy, czarno odziany, ni klecha, ni pachołek, mizerny i chudy. Obejrzał się po przytomnych, szukając kogoś oczyma, spostrzegł Kaczera, zbliżył się do niego i coś mu, tkając papier w rękę, poufnie rozpowiadać zaczął.