Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na krótko poskromić. Naówczas milczała, zacinała usta, próbowała kłamać, ale tak niezręcznie, iż każdy zgadywał co się w jej duszy działo. Wszystkie środki dobre dla niej były, gdy szło o to, aby na swojem postawić — panowanie nad sobą i cierpliwość ze wszystkich przychodziły najtrudniej.
Gamrata smutek, zmiana humoru nagła, mocno ją dotknęły. Znała człowieka, nie mogło to być bez przyczyny. Badała napróżno. Gniew nią miotał już, bo miała przed sobą tajemnicę, a domysły ją przerażały.
— Mów, co ci jest? — nalegała na niego.— Trwożysz mnie. Sądzić muszę, że ukrywasz przedemną większą klęskę niż ta, którąśmy jawnie ponieśli.
Gamrat musiał w końcu usta otworzyć.
— Miłościwa pani — odezwał się — na tę cześć i poszanowanie, jaką mam dla niej, przysiądz mogę, że chwilowe strapienie, którego przemódz nie zdoławszy, przyniosłem je z sobą, nie tyczy się ani osoby miłości waszej, ani żadnej ze spraw ważnych, ale tylko mnie samego.
— Masz więc sprawy, które taisz przedemną? — odparła Bona nie ustępując.
— Dlatego tylko, iż małe są, liche, a uszu miłości waszej nie warte — rzekł biskup.
— A przeczże cię tak mocno obchodzą?