Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 294.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sytuowane? — spytał rejent już poprawując pióro i odkorkowując kałamarzyk.
— W województwie Wołyńskiem — JMCci pan de Cerulli bierze na siebie uspokojenie wierzycieli...
Rejent obejrzał się.
— Ale — rzekł.
— Nie ma żadnego ale — pisz Waćpan a żywo.
To powiedziawszy podczaszyc ręce włożył w kieszenie vesty i poświstując znów począł chodzić po sali.
— Spiesz panie rejencie.
Tymczasem siwy i szczwany pan rejent temperował wciąż pióro, któremu coraz to więcej nosa ucinał, chcąc się, nim siądzie pisać, dowiedzieć od kogo co to wszystko znaczy, czy niema przymusu, czy nie pijany przedający, lub moralnie znękany czem do tej rezygnacji tak szalenie podyktowanej. Wstał potem, ciągle pod pozorem tego pióra, które na zapas zawsze w podobnych okolicznościach miewał do zepsucia i zyskania czasu przeznaczone — chcąc się do kogo zbliżyć, a gdy się to nie udało, poszedł po wodę do atramentu, po tabakę nareszcie i wszędzie szepcząc a rozwiadując się, gdy w ostatku wyklarowała się rzecz, usiadł do aktu.
De Cerulli zbliżył się do podczaszyca.
— Kochany Ordyński — rzekł poufale i słodziuchno, chybiasz mi tym pośpiechem.
— Kochany de Cerulli, mówię ci że mi pilno.
— Ale cóż nagli?
— Djableś bo ciekawy — odparł ruszając ramionami podczaszyc — daj mi pokój, ty tego nie zrozumiesz.
— A przecie... spróbujmy no!
— Daj mi pokój proszę, kończmy i bywaj zdrów;