Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 252.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ostrzegał podczaszyca, żeby się na zemstę jego współziomka nie narażał...
W ten sposób podżegano go jeszcze i drażniono. Julja pokazywała mu się w oknie tylko, ale oczy jej miłośno spoglądały na podczaszyca, paluszki wkrótce poczęły słać pocałunki, usta zdawały się mówić — że radaby zbliżyć się do niego. Włoch, jakby nic o tem nie wiedząc, przyjmował w domu rywala, po przyjacielsku zawdzięczając mu co z jego przyczyny wycierpiał, obsypując grzecznościami, pożyczając pieniędzy i t. p.
Podczaszyc kilka razy próbował potajemnie dostać się do mieszkania Julji, choć na chwilę z nią widzieć, zawiązać stosunki jakieś, ale na każdym kroku znalazł nieprzełamaną zaporę — drzwi, ludzie, żelaza i oczy ją strzegły.
— Słuchaj — rzekł zniecierpliwiony tem do Fotofera, przybyłego w odwiedziny jednego poranku, jak to może być żebym ja się dał temu Włochowi pokonać i odszedł z niczem.
— Wszakem przestrzegał, że czujny i zazdrośny.
— Alboż i takich nie oszukują?
— Wprawdzie trafia się to, ale z mężami nie z kochankami — śmiejąc się, rzekł cavaliere — małżeństwo to ma do siebie, że blachmalem oczy zasłania.
Podczaszyc kwaśno ale przez grzeczność uśmiechnął się z tego żarciku.
— Cóż począć? — spytał.
— A cóż! wyrzec się pięknej Julji! — odparł przyjaciel obojętnie.
— Wiesz, że to być nie może, ja ją kocham!
— Podczaszycu uważaj co mówisz!
— Powiadam że ją kocham! czyż na Cerullego nie