Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 249.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

on o chorobie drugiego brata Sienińskiego, i niezważając na spóźnioną porę i znużenie, przybiegł zaraz do dworku.
Zastał Annę we łzach, leżącą krzyżem przed obrazem Zbawiciela, doktora przy starcu bez nadziei już chorym, zamęt i znowu jekieś przeczucie śmierci, która tak szybko raz po razu nawiedzała ubogą strzechę. Zaledwie go ujrzało dziewczę, rzuciło mu się do nóg płacząc.
— Ojcze! ojcze! ratuj nas! Ojciec mój umiera!
— Cóż to jest? zkąd to? co się stało? czy przypadek jaki? — spytał kapucyn — wszak go niedawno zupełnie zdrowym widziałem.
Anna opowiedziała wszystko i zaszła się znów z płaczu, przypisując sobie przyczynę wypadku, chociaż istotnie chciwość starca była powodem jego śmierci. Nie chciał oczom swym wierzyć O. Spirydjon, żeby słabość mogła się rozwinąć i stać groźną w tak krótkim czasie, poszedł do lekarza, ale ten otwarcie mu wyznał, że gorączka już się poczęła rozwijać a chory żyć nie może.
Trzeba było widzieć oblicze O. Spirydjona, gdy człowiek walczył w nim z kapłanem, obawa ziemska i żal, z poddaniem się woli Opatrzności. Dwie łzy srebrzyste potoczyły się po zwiędłych zmarszczonych policzkach, załamał ręce, milczał, znać było że się łamał z sobą, a przeżegnawszy potem szybko, wskazał lekarzowi ręką pokój blizki, sam do obowiązku kapłana wracając póki czas było jeszcze.
Jęk biednej sieroty sam jeden przerywał tę uroczystą chwilę, w której dusza chrześcjanina powołana na sąd niespodzianie, przygotowywała się do niego sakramentem najwyższej pokory... Długo mówili z sobą, chory