Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 208.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na chwilę weselej się zda, ale przeszumiawszy godziny policzone... żal ci ich będzie, bo każda owoc dać powinna, a te ci i kwiatu nawet nie zostawią po sobie!
— Dziękuję ci, dziękuję ojcze — powtarzał podczaszyc.
— Dziękujesz, płaczesz, ale dla czegoż tak ci się wyrywać pilno? Idź więc... idź! i niech cię Bóg ręką starca błogosławi!
Frejer jeszcze szukał nic nie znajdując dotąd, podczaszyc trochę rozczulony, ale odzyskaną swobodą rozgrzany, pochwycił za płaszcz i kapelusz — wyszli. — O. Spirydjon milczący przeprowadził ich do fórty, otworzył drzwi i krzyżem za podczaszycem ściskającym dłoń jego, drogę przeżegnał.
Wieczór już był dość późny — Ordyński spojrzawszy w gwarną ulicę, na ruch i zgiełk miejski — zastanowił się odurzony, serce mu bić zaczęło.
— Frejer — rzekł — przyprowadź mi fiakra, iść nie mogę.
Powolnie rozmyślając Niemiec, odstąpił kilka kroków zbierając się iść i obrachowując gdzie mu najbliżej będzie wynaleźć żądany powóz, gdy zdyszany, przerażony, z wyrazem boleści i rozpaczy na twarzy, stary Sieniński wpadł na wschodki wiodące do fórty i nie postrzegłszy potrącił podczaszyca.
— A to ty stary!
— A to pan!
— Co ci jest Sieniński?
— A nieszczęście! okropne nieszczęście! wykradziono, porwano gwałtem, zdradą, podejściem moję Anusię, moje dziecko... nie ma jej! panie ratuj!
To mówiąc starzec ów tak zwykle powolny, co od pół życia drzemał więcej niż żył, tknięty w serce,