Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgubiłeś, toś zgubił, mniejsza — tupnął nogą Michał — ale mi mów z czem cię posłano.
— To nic, ale jak mogłem zgubić list! — zawołał niepokonany Niemiec — to niepojęta.
Nareszcie gdy wszystkie kieszenie, kieszonki, chustki, kapelusz, najsumienniej przejrzane zostały, Niemiec westchnął.
— To niepojęta! rzekł.
— To niepojęta jak ty jesteś nudny — zawołał podczaszyc przeskakując z nogi na nogę — mów naprzód z czem cię posłano?
— Kazano mi powiedzieć, primo — tu Frejer zobaczywszy kieszenie powywracane i suknie rozpięte, znów je do porządku zaprowadzać się zabierał — 1mo że JW. pan śmiało i bezpiecznie wyjść już możesz, gdy sprawa z panem Rybińskim skończona, a król Jegomość księdza biskupa wziął na siebie; 2do że z Florencji przyszła smutna wiadomość pod datą...
— Co? od mojej matki?
— JW. podczaszyna nie żyje! — flegmatycznie z ukłonem rzekł Frejer.
Ordyński rzucił się na krzesło łamiąc ręce.
Szczerze on przywiązany był do matki, choć między nim a nią nie widać było tej czułości, która rodziców z dziećmi wiązać powinna, ale u obojga zatajone tlało uczucie, któremu tylko zimny wieku obyczaj na wierzch wyjść nie dozwalał.
Chwilę podczaszyc pozostał tak w smutnem zadumaniu, które Niemiec tem łatwiej poszanował, że użył tej chwili spoczynku na nowe poszukiwanie w kamizelce i pludrach, równie bezskuteczne jak pierwsze.
Michał zapłakał nad sobą i nad nią... na obcej ziemi