Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Fe, myśli się targować!!
— Nie targuję się, ale pytam.
— Bądźże wspaniałym — zawołała Szwęsia po swojemu — sypnij! jest za co! nie ma co mówić! różyczka! I że przywiozę to pewna, ale dalej, dawaj sobie rady jak chcesz — ja się w to nie mięszam, i przepowiadam nawet że kłopot mieć będziesz.
Podkomorzy trochę się zamyślił.
— Co będzie to będzie — rzekł — ale pokażę ludziom że co zechcę to dostanę; w sobotę u mnie wieczór, gości hukiem, Anna musi mi pogospodarować.
— No, ale cóż mi dasz — rzucając nań okiem chciwem przerwała łotrzyca — mów-no co dasz?
— Mów co ci mam dać?
Wstała z kanapy jejmość i przeszła się po pokoju, niby namyślając.
— Siadaj i pisz weksel do Cabrego na...
Schyliła mu się do ucha.
Podkomorzy poszukał tylko kałamarza, chwilę podumał.
— To ci dam weksel w sobotę.
— A niewierny! — dumnie krzyknęła rozgniewana — no! to bywaj zdrów!
— Jakto? ale ja ci wierzę, tylkom się chciał wprzód Cabremu opowiedzieć — podchwycił przestraszony podkomorzy — ale kiedy tak, na, bierz, byle tak było, jakem prosił.
— Słuchaj, na dzień i godzinę nie chybię, bo to moja rzecz, ale jak się z tego wywikłasz, co wyniknie, nie moja sprawa. Stworzenie całkiem dzikie, ażeby je ugłaskać, więcej potrzeba czasu, to już nie moja sprawa.