Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No! no! — zawołał ks. Spirydjon — to coś bardzo zawiłego, czy ci się tylko nie przywidziało?
Podczaszyc jak najdokładniej opowiedział staruszkowi swoję znajomość z cavaliere Fotofero, jego usługi, rolę jaką w krótkiem życiu odegrał i każdy krok tego dziwnego przyjaciela aż do ostatnich odwiedzin.
Kapucyn dobrze mu patrzał w oczy, jakby go trochę o sen na jawie lub bzika posądzał, a naostatek dodał:
— Są rzeczy niepojęte moje dziecko, ale gdy człowieka opanuje niemoc, a wie na nią lekarstwo, jakby go nazwano gdyby użyć nie chciał?
Podczaszyc milczał.
— A na djabła — dołożył ksiądz — czy on incarnatus czy invisibilis, jeden mamy pewny środek od lat tysiąca siedmiuset kilkudziesięciu — krzyż święty i modlitwę — czyżeś ich waćpan użył kiedy?
Podczaszyc rozśmiał się, bo dotąd niestety modlić się wstydził, a rady babki nie umiał posłuchać. Kapucyn spojrzał na niego i tabaki zażył.
— Tacy to z was teraz ludzie — rzekł — wierzycie we wszystko krom w Pana Boga, w oszustów illuminatów, w Mesmerów, Caglistrów, w Swedenborgów, w ducha Gablidona, w Massonów i całą klikę ich, we wróżby, czary i widzenia, a gdzie istotnie wierzyć potrzeba, to wstyd!! Oj ciężko nas Bóg z tego kurować będzie musiał mości panie, zapiszczym, zaskwirczym... Ale nie dowołamy się litości póki....
Starzec zamyślony zamilkł.
— Ale cóż ojcze sądzisz o tem? — spytał podczaszyc — to dla mnie coś niepojętego.