Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rządna najęta w ustronnym kątku, wesoła, czysta, wygodna, czeka na pana, co najprędzej wynosić się potrzeba.
Rzekł to tak żywo i nagląco jakby miał w tem jakiś interes, żeby podczaszyc wyniósł się ztąd co najrychlej — uderzyło to młodego człowieka.
— Ale powiedz pan proszę — spytał — dla czego chcesz mnie zmusić opuścić ten kąt spokojny, w którym mnie dobrze i bezpiecznie?
— Ani dobrze, ani bezpiecznie — odpowiedział szybko cavaliere. — Nie rozumiem, żeby człowiek dobrowolnie się zamykał w stęchliźnie, ciemności, wilgoci, gdy może mieć co lepszego. Bezpiecznie tu też nie jest, wiem że cię tu już jenerał odwiedział, zbyt blizko zamku, zwróci to oczy, może ktoś wydać. A zatem ubieraj się i chodź.
Podczaszyc, jakkolwiek mu to nie było wygodnie, wolał jednak pozostać, i nie rad był że go tu wyszpiegował naprzykrzony przyjaciel. Zbliżenie się do Anny niespodziewane, było dla niego wielką pociechą, odświeżało go, rzeźwiło, przenosiło w czasy które zaczynał nazywać lepszemi. Wprawdzie nałóg zbytku, wygody, zabawy, z której także pasją sobie zrobić łatwo, bo są ludzie co bez szumu i hałasu wyżyć nie mogą — ciągnąły go za Fotoferem, ale jakieś silniejsze niewytłumaczone uczucie wiązało do lichego domku.
— Ja nie mogę się ztąd oddalić! — rzekł po rozmyśle stanowczo.
— Dla czego?
— Nie chcę się tłumaczyć.
— Chybabyś pan chciał zerwać całkiem stosunki z przyjacielem i obrazić go śmiertelnie? — rzekł cavaliere z przekąsem.