Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł cavaliere — teraz idzie nam o rybkę naszę, baczność, celuj pan dobrze, życzę szczęścia!
To mówiąc, kazał się w rogu ulicy przyzastanowić karecie, sam pod rękę ujął podczaszyca i mimo kropiącego deszczu, wyprowadził go z powozu na miejsce jakieś pod domami.
— Stój pan tu i uważaj — rzekł — za chwilę Rybiński iść musi...
Uchylił kapelusika i zniknął.
Najrozmaitsze uczucia poczęły miotać Ordyńskim, w którym na nowo zawrzała chęć zemsty i odezwała się zadana obelga. Dobył krucice, odwiódł kurki i z okiem obłąkanem upatrywał piaskowego płaszcza.


VIII.


Sienińskiemu i jego córce droga się jakoś nie wiodła, i stary wkrótce zmęczony, chciał już po kilkakroć zawracać do domu. Możeby to był uczynił, gdyby nie córka dodająca mu ducha i odwagi. Nareszcie przekołatawszy z biedą pół drogi, bliżej już będąc Warszawy niż domu, musiał nieborak kończyć co rozpoczął. Żydek Abramko wcale nie był na furmana stworzony, koni do zbytku żałował i obroku także, jechał nadzwyczaj powolnie, często się zdrzemywał, nie bardzo na trakt uważał, a że co do najlichszych gospód dla tańszego furażu zajeżdżał, Sienińscy nie wiele mieli wygody. Nie było przytem dnia, żeby oś nie pękła, koło nie zleciało, uprząż się nie psuła, a przynajmniej kilka razy nie porwały postronki, co wszystko wiele opóźniało jadących i bardzo ich niecierpliwiło.