Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szły — wszelka praca i natężenie umysłu choć chwilowe, były mu nieznośne.
— A cóż tam pan powiesz panie Frejer — rzekł do intendenta, który zawsze nasrożony, poważny, nigdy nie dopuszczający się uśmiechu, wyglądał gdyby Kato, choć z tą miną stoicką kradł gorzej wszystkich co kradli — (a było ich dosyć!!).
— JW. panie jest okoliczność ważna.
— Co tam przecie?
— Ot dziś rano jak gradem sypnęli mi rachunkami dostarczający kupcy, zwąchawszy o jakimś pojedynku.
Podczaszyc wstrząsnął się od gniewu.
— To nie pora na wypłaty! — zawołał.
— Jabym tych ichmościów przykładnie ukarał — rzekł z miną rezolutną Frejer — płacąc im zaraz i za grosz u nich nie biorąc nigdy więcej — ale w kasie nie ma pieniędzy.
— Waćpan nigdy nie masz pieniędzy!
— Jam temu nie winien, JW. pan zechcesz przejrzeć rachunki, feniga nie brakuje, a na każdy ekspens są aneksa i dowody.
— A dajcież mi pokój!
— Ale cóż pocznę z temi natrętami?
— Odprawić ich, zbyć, wypędzić, co waćpan chcesz! pierwsze pieniądze które wpłyną, służyć będą na opłacenie ich, zmienię kupców....
— Jednakże JW. panie, trzeba by coś radzić, mogą być natrętni.
— A ludzie od czego! — krzyknął podczaszyc w gniewie — odpędzić! — Pomiarkował się po chwili. — Zresztą — rzekł — zawołać Aarona, wezmę u niego i zaspokoję tych ichmościów.